Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4151
BLOG

Pijani kierowcy, trzeźwi populiści

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 73

 Miałem poczucie déjà vu, gdy czytałem o propozycji Solidarnej Polski (wkrótce powtórzonej przez europosła PiS Janusza Wojciechowskiego), aby pijanym kierowcom odbierać samochody. Jakiś czas temu, również na zasadzie politycznej akcyjności, SP wystąpiła z projektem nowelizacji ustawy o broni i amunicji, zakazującej noszenia niemal wszelkich ostrych narzędzi. Pomysł był absurdalny i nie do wyegzekwowania. Pisałem o nim również na blogu w Salonie24.

I, podobnie jak w przypadku tragedii w Kamieniu Pomorskim i idiotycznej licytacji polityków na pomysły, najbardziej przerażająca nie była ich skłonność do wylewania dziecka z kąpielą i do prześcigania się w populistycznych pseudorozwiązaniach, ale skwapliwość, z jaką wiele osób jest gotowych przystać na skrajne i nierealne regulacje, o ile tylko podlane są sosem dbania o bezpieczeństwo. Wielokrotnie wskazywałem, że ten brak wyczulenia na naturalną dla władzy tendencję do ciągłego ograniczania naszej wolności i narzucania kolejnych regulacji jest niezwykle niebezpieczny.

W przypadku problemu pijanych kierowców dostaliśmy kilka dni wyścigu na kolejne głupawe pomysły, zwieńczone putinowskim w stylu specjalnym spotkanie premiera z kilkoma ministrami, którzy dostali jakiś tam czas na „rozwiązanie problemu”. Piszę „jakiś tam”, bo ten okres nie jest istotny. To i tak czysty piar, a gdy termin będzie upływał, nikt już o tym spotkaniu pamiętał nie będzie.

Zacznę od kilku zastrzeżeń.

Po pierwsze – nie jestem dogmatycznym przeciwnikiem politycznej akcyjności. Ona jest normalnym zjawiskiem, a wręcz potrafi dać dobre rezultaty. Pod warunkiem wszakże, że klasa polityczna jest dojrzała, a przede wszystkim profesjonalna. Wówczas potrafi tak odpowiedzieć na społeczne oczekiwanie, że rozwiązanie jest dobre, skuteczne, ma sens i będzie długo przynosiło korzyści. To niestety, jak łatwo dojrzeć, nie jest polski przypadek.

Po drugie – nie jestem liberałem w kwestii karania w ogóle. Hierarchia celów, jakie ma osiągnąć kara, jest dla mnie konserwatywna: najpierw sprawiedliwa odpłata, potem prewencja generalna (oraz szczególna, w wypadku kierowców pijaków bardzo ważna), na koniec dopiero i niejako przy okazji resocjalizacja.

Tu jednak trzeba zrozumieć, że w przypadku pijanych kierowców (lub kierowców prowadzących po narkotykach – traktuję obie te sytuacje jednakowo, dla uproszczenia pisząc w dalszym ciągu o pijanych kierowcach) mówimy o kilku różnych sprawach w zależności od tego, do jakiego zdarzenia doszło. Czym innym bowiem jest sytuacja, gdy policja zatrzymuje kierowcę pod wpływem alkoholu po raz pierwszy (czym innym jest też stan z 0,3 promila i stan z 2 promilami we krwi), czym innym, gdy zatrzymuje go po raz kolejny, zwłaszcza gdy taki kierowca został wcześniej przez sąd pozbawiony prawa do prowadzenia pojazdów, a całkiem czym innym jest sytuacja, kiedy taki ktoś spowoduje wypadek, zwłaszcza z ofiarami śmiertelnymi.

W tym ostatnim wypadku – tak jak w Kamieniu Pomorskim – mówimy już przede wszystkim o sprawiedliwej odpłacie, a w drugiej dopiero kolejności o prewencji. I tu nie mam żadnych wątpliwości: kara, jaką polski kodeks karny przewiduje za podobne przestępstwo, jest zbyt łagodna z punktu widzenia dobra (ludzkiego życia), jakie zniszczył winowajca.

Problematyczną kwestią jest kwalifikacja takiego przestępstwa. Sprawca z Kamienia ma być oskarżony o spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, której następstwem jest śmierć wielu osób (par. 173 kk), za co grozi do 12 lat pozbawienia wolności. Gdyby kwalifikacja była inna – zabójstwo, w dodatku w tym wypadku wielu osób jednym czynem (art. 148 par. 3 kk) – kara wynosiłaby minimum 12 lat, 25 lat lub dożywocie. Nie jestem prawnikiem, więc nie orzekam, czy w obecnym stanie prawnym istnieje możliwość zakwalifikowania czynu, jakiego dopuścił się sprawca z Kamienia, jako zabójstwa. Zakładam, że zapewne nie, skoro istnieje osobny artykuł, dotyczący katastrofy w ruchu lądowym, przewidujący znacznie niższy wymiar kary. To jednak nie powód, aby nie zmienić kodeksu karnego, kwalifikując jako zabójstwo (lub zakładając podobny wymiar kary) zabicia człowieka przez pijanego kierowcę. Prawo karne nie zostało nam wręczone na kamiennych tablicach na Górze Synaj.

Tu kolejna uwaga: kodeks kodeksem, ale istnieje jeszcze praktyka orzecznictwa. Jak wskazywano wiele razy w ostatnich dniach, polskie sądy są wyjątkowo pobłażliwe w przypadku kierowców pijaków recydywistów, igrając w ten sposób z bezpieczeństwem publicznym. Sędziom nie można nakazać wydawania określonych wyroków, ale od tego jest kodeks i ustawodawca, który ten kodeks tworzy, aby w pewnych przypadkach wymusić na sądach zmianę orzecznictwa, na przykład poprzez ograniczenie widełek, w których można orzekać karę za określony czyn.

I tu wkraczamy w dziedzinę prewencji ogólnej i szczególnej. Kierowca, który traci uprawnienia z powodu jazdy po alkoholu lub – co gorsza – spowodowania w takim stanie wypadku i mimo to wsiada z kółko, powinien być traktowany jako potencjalne zagrożenie dla społeczeństwa. Powinien pójść siedzieć w takim samym stopniu dla wymierzenia mu kary jak dla ochronienia przed nim ludzi.

Jest tylko jeden problem: trzeba najpierw kogoś takiego schwytać. Z tym policja ma ogromny problem. Sądowy zakaz prowadzenia pojazdów jest w Polsce niemal niemożliwy do wyegzekwowania i to tym przede wszystkim powinni się zająć politycy. No, ale to jest problem znacznie trudniejszy, niż napędzanie sobie głosów licytacją na coraz wyższe kary. Oczywiście istnieją techniczne możliwości. Jest przecież system nadzoru elektronicznego, który można by wykorzystać także w tym celu po odpowiednich modyfikacjach. To jednak – powtarzam – wymaga myślenia systemowego, którego polityczni populiści nie znoszą.

Tak dochodzimy do kwestii karania czysto już prewencyjnego, czyli do kierowców, prowadzących pod wpływem alkoholu lub w stanie po spożyciu alkoholu (od 0,2 do 0,5 promila). I tu sprawa robi się najmniej oczywista. Po pierwsze dlatego, że normy są bardzo uznaniowe. W wielu krajach pół promila to zawartość alkoholu, po której można legalnie usiąść za kierownicą (Andora, Bułgaria, Finlandia, Łotwa, Niemcy i inne). W Irlandii i części Wielkiej Brytanii jest to nawet 0,8 promila!

W Polsce policja zatrzymuje prawo jazdy osobom, które jadą na kacu, mając pomiędzy 0,2 a 0,5 promila (są więc w stanie „po spożyciu”).  We wspomnianych krajach kierowcy ci nie mieliby żadnych problemów. Jednocześnie skutki bycia „wczorajszym”, ale w pełni przytomnym i w fazie, gdy organizm dotrawia spożyty alkohol, wydają się mniej groźne niż skutki poważnego zmęczenia w długiej trasie. Ale za zmęczenie policja nikogo nie zatrzymuje.

Nie jest zatem prawdą, że groźna jest sama zawartość alkoholu, przynajmniej w pewnych granicach. Najwyraźniej grają rolę inne czynniki, o którychś z jakiś powodów populistyczni politycy, policja i zawodowi działacze antyalkoholowi nie chcą wspominać.

Histerii sprzyja też to, że pomija się fakt, iż pijani kierowcy powodują relatywnie niewielki odsetek wypadków – pomiędzy zaledwie 7 a 8 proc. – a liczba schwytanych pijanych kierowców systematycznie spada, choć kontrole są częstsze. Znacznie poważniejszym problemem wydają się pijani piesi za miastem.

Mylą się lub celowo kłamią politycy, którzy twierdzą, że konfiskata auta i inne drastyczne posunięcia cokolwiek zmienią. Przede wszystkim dlatego, że twardzi alkoholicy, którzy mimo to siadają za kółko i którzy stwarzają największe zagrożenie, nie myślą już racjonalnie. Żaden z nich nie będzie rozważał konsekwencji swojego działania. Z kolei w przypadku tych okazjonalnych i mniej pijanych konfiskata auta jest karą drastycznie nieadekwatną do przewinienia, zwłaszcza gdy nie skutkuje ono żadnym zdarzeniem drogowym. Jestem jej również przeciwny w przypadku najcięższych wypadków – chyba że samochód mógłby być uznany za narzędzie przestępstwa, co oznaczałoby jego przepadek, a co jest możliwe na gruncie obecnego kk i żadne nowe ustawy nie są tu potrzebne.

W ogóle z wszelkiego rodzaju sekwestrami i konfiskatami byłbym bardzo ostrożny, bo to kary siłą rzeczy uderzające także w najbliższych sprawcy, którzy mogą być całkowicie niewinni, i ogromnie trudne do wyegzekwowania. Co z autami służbowymi? Co z tymi w leasingu? Co ze współwłasnością? SP stwierdza, że sprawca będzie miał zapłacić równowartość. Jak? Siedząc w więzieniu? Czy może jego dług będzie miał szansę obciążyć całą rodzinę? To czysto populistyczny absurd.

Nie wierzę w żadne kampanie społeczne, których jedynym sensem jest zasilenie zaprzyjaźnionej firmy reklamowej publiczną kasą, a skutki są całkowicie niemierzalne. I zapewne zerowe.

Cóż zatem robić?

Po pierwsze – jak już wspomniałem, opracować skuteczny sposób pilnowania, aby osoby z orzeczonym sądowym zakazem prowadzenia pojazdów faktycznie ich nie prowadziły. Są środki techniczne, ale musiałby się także zmienić sposób działania policji i jej mentalność. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach policja jest w stanie zwracać na takie osoby szczególną uwagę i powinna to robić rutynowo.

Po drugie – znów: zmienić sposób działania policji. Obywatel, który chce dać znać o pijanym kierowcy, ma mieć pewność, że jego zgłoszenie zostanie błyskawicznie przyjęte, a patrol pojawi się nie po godzinie, ale po paru minutach. Jeśli jakakolwiek kampania społeczna mogłaby miejsc sens, to właśnie taka: poparte stanem faktycznym przekonywanie obywateli, że w tej sprawie policja jest ich sprzymierzeńcem.

Po trzecie – jeśli orzecznictwo w sprawie recydywistów lub osób schwytanych na prowadzeniu pojazdu mimo orzeczonego zakazu sądowego pozostaje zbyt łagodne, komisja kodyfikacyjna i następnie posłowie powinni pomyśleć o zmianie prawa w taki sposób, aby wymusić na sądach orzekanie wyższych kar.

Po czwarte – prawnicy powszechnie skrytykowali pomysł wprowadzenia jakiejś formy współodpowiedzialności trzeźwych pasażerów za ewentualne skutki jazdy pijanego kierowcy. To byłaby faktycznie konstrukcja bardzo trudna z prawnego punktu widzenia, jednak – na moje laickie oko – nie niemożliwa do stworzenia. Tu jednak się nie upieram, bo dałaby też ogromne pole do nadużyć.

Na koniec zaś – należy zachować zimną głowę. Pijani kierowcy to temat równie atrakcyjny co sprzedawcy dopalaczy albo pedofile, ale to nie oni są największym zagrożenie i niebezpieczeństwem na polskich drogach, o czym łatwo się przekonać, czytając statystyki wypadków. Nie dajmy się zwariować. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka