Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1234
BLOG

Armia zawodowa

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 61
Pan prezydent stwierdził, że służba w wojsku jest konieczna dla ukształtowania charakteru młodych ludzi. Można więc przyjąć, że koncepcja armii zawodowej, która za moment ma się stać faktem, nie jest miła Lechowi Kaczyńskiemu.
Byłem zwolennikiem armii całkowicie zawodowej od wielu lat - pisałem na ten temat jeszcze w „Życiu", a więc w drugiej połowie lat 90. - i zdania nie zmieniam. Przeciwnie - uważam, że im szybszy jest rozwój technologiczny, tym bardziej armia zawodowa staje się jedynym rozsądnym wyborem.
Odłóżmy przez chwilę na bok czysto polityczne i taktyczne uzasadnienia - wiadomo, że rządowi Tuska zależy na zdobyciu punktów u wyborców, co - każdy musi przyznać - jest normalne i dozwolone. Jednak spór o armię zawodową nie jest jedynie sporem o pieniądze czy konkretne możliwości obu koncepcji wojska. To jest spór o istotę państwa i rolę obywateli. W tym sporze koncepcja armii poborowej reprezentuje podejście anachroniczne, zaś armii zawodowej - podejście nowoczesne.
Po pierwsze - argument prezydenta nie ma sensu, ponieważ armia z poboru, zwłaszcza armia z poboru w Polsce, nie kształtuje w żaden sposób charakteru kogokolwiek. Przeciwnie - nastawia wrogo wobec państwa osoby wyrwane z normalnego życia na choćby sześć miesięcy, szczególnie gdy osoby te przez owe sześć miesięcy niczego rozsądnego się nie uczą, a uczyć się nie mogą, ponieważ nowoczesne technologie pola walki praktycznie wykluczają możliwość zapoznania z nimi poborowych, służących pół roku. Młody człowiek idzie więc do wojska, gdzie uczy się tego samego, czego uczono 20 lat temu. Poza tym uczy się, jak robić przekręty, bumelować, zbijać bąki itp. Nie całkiem pozbawiony jest też sensu argument, że uzdolnieni młodzi Polacy znacznie bardziej przysłużą się polskiemu państwu pracując, zakładając rodziny, pomnażając majątek i płacąc podatki, niż marnując czas w koszarach.
Po drugie - argument prezydenta nie ma sensu, ponieważ armia nie jest instrumentem kształtowania charakterów. Od tego ma być rodzina, ewentualnie szkoła, a w jakimś stopniu także ogólna polityka państwa w postaci np. polityki historycznej. Armia jako środek wychowawczy przedstawia niebotycznie niekorzystny stosunek nakładów do rezultatów. Gdyby była maszyną, jej efektywność w tym względzie wynosiłaby ułamki procenta. Armia w nowoczesnym państwie ma być jak najskuteczniejszym instrumentem obronnym oraz dodatkowym instrumentem prowadzenia polityki zagranicznej w ograniczonym zakresie. Te cele wykluczają stosowanie powszechnego poboru.
Po trzecie - wybór między armią zawodową a poborową to wybór między armią nowoczesną a anachroniczną. Każdy, kto choć trochę interesuje się nowoczesnymi technologiami pola walki, wie, że współczesny żołnierz piechoty - nie mówiąc o bardziej wyspecjalizowanych formacjach - w najlepszych armiach świata, wyznaczających trendy w wojskowości, nosi na sobie sprzęt wart ładnych kilkanaście tysięcy dolarów, jeśli nie więcej. Systemy obserwacji, łączności, koordynacji, elektronicznego zwiadu - tego się po prostu nie da nauczyć poborowego, ani też się to nie opłaca. A nie można zjeść ciastka i go mieć, czyli nie stać nas na pobór i jednocześnie dublowanie go w postaci zawodowej, technologicznie zaawansowanej armii zawodowców.
Po czwarte - prezydent jest w swoich poglądach konsekwentny, to trzeba przyznać. Jest zwolennikiem poboru powszechnego jako zwolennik silnej obecności państwa w wielu dziedzinach życia. Wydaje mu się, że ta obecność jest konieczna, aby odpowiednio kształtować obywateli. Nie podzielam tej wizji. Pisałem wiele razy, że Polacy wtedy zaczną szanować swoje państwo, gdy ono zacznie szanować ich. Nie można ich do tego zmusić. Stawianie się na WKU nie ma z tym nic wspólnego. PiS w czasie swoich rządów, zgodnie zresztą z wyznawaną przez siebie filozofią państwa silnego i zarazem mieszającego się w wiele spraw, nie zrobił nic, żeby ten wzajemny szacunek się pojawił. Na czym takie zmiany miałyby polegać? Ot, choćby na tym, żeby ograniczyć możliwości podejmowania uznaniowych decyzji przez urzędników różnych szczebli. Takiego problemu jednak dla Prawa i Sprawiedliwości nie było. Do niektórych koniecznych elementów takiej zmiany - np. obarczeniu urzędników odpowiedzialnością za swoje decyzje - PiS odnosił się wręcz wrogo (oczywiście obecny rząd też nic tu nie zdziałał, żeby było jasne, wbrew swoim wcześniejszym obietnicom).
Pan prezydent wyobraża sobie rolę państwa i wojska w wychowaniu obywateli trochę tak, jak działali decydenci z pewnego bardzo starego rysunku Andrzeja Mleczki, jeszcze z lat 80. ze „Szpilek": jakaś sala narad, na sali mężczyzna, przemawiający do kolektywu, powiada: „Z dniem dzisiejszym wprowadza się następujące przysłowia i porzekadła ludowe". Panu prezydentowi także wydaje się, że starczy wydać zarządzenie, a młodzi ludzie staną się patriotami i nauczą się charakteru. To tak nie działa, zwłaszcza w pokoleniu Internetu i iPoda. Dobrą drogą jest wspomniane przeze mnie w poprzednim wpisie Muzeum Powstania Warszawskiego, do którego nikt nie musi przychodzić, a jednak młodych nigdy tam nie brakuje.
Szkoda, że pan prezydent, tak wpatrzony w Stany Zjednoczone jako naszego sojusznika, nie chce wyciągać wniosków z tamtejszych rozwiązań. Może powinien się zastanowić, jak to się dzieje, że USA to kraj największego patriotycznego zapamiętania, czasem nawet z naszego punktu widzenia śmiesznego, a zarazem kraj armii zawodowej i swobody, przy której nasze regulacje sprawiają wrażenie regulaminu zakładu karnego.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka