Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
11686
BLOG

Klęska multi-kulti

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 118

Z dużą satysfakcją odnotowuję, że mój tekst na temat klęski ideologii multi-kulti, opublikowany z „Rzeczpospolitej”, wywołał wściekłe ataki koryfeuszy lewicowych dogmatów. Przejmowali się nim i publicyści „Gazety Wyborczej” (jakżeby inaczej), i Jacek Żakowski, i jego rozmówca Rafał Pankowski i jeszcze kilku innych, o rozmaitych dyżurnych lewakach w blogo- i twitterosferze nie wspominając.

Mój tekst – który każdy może sobie przeczytać in extenso, aby wyrobić sobie zdanie – zawierał następujące stwierdzenia. Po pierwsze – zbrodnia, jakiej w Norwegii dokonał Breivik, nie ma usprawiedliwienia, ale powinna nas skłonić do przyjrzenia się wynikom multikulturowego eksperymentu. Po drugie – wyniki te są fatalne i cały eksperyment okazał się porażką. Po trzecie – pomiędzy cywilizacją, jaką reprezentują imigranci głównie ze świata islamu a cywilizacją przyjmujących ich państw zachodnich trwa walka. Jest to jednak walka nierówna, ponieważ siła cywilizacji Zachodu uległa znacznemu osłabieniu w wyniku m.in. rezygnacji z mocnej tożsamości kulturowej, opartej także na chrześcijaństwie. Ponieważ ideologia multi-kulti opierała się na radosnym tolerancjonizmie (przyjmujemy wszystkich i niemal niczego od nich nie wymagamy), nic dziwnego, że silna tożsamość muzułmańska wygrywa z rozmemłaną, słabowitą zachodnią tożsamością postchrześcijańską. My, mieszkańcy świata Zachodu, powinniśmy rozumieć, że jest to starcie kultur i na metapoziomie walka o zachowanie naszej cywilizacji.

Na przypadek Breivika wskazywałem jedynie jako na impuls, który powinien nas skłonić do rozważań i pisałem, że jego fobie miały swoje źródło właśnie w skutkach multi-kulti.

Na odzew długo nie trzeba było czekać. Najpierw odezwał się niezawodny Adam Leszczyński, który – manipulując sensem mojego tekstu w charakterystyczny dla swojej gazety sposób – oznajmił, że o zbrodnię Breivika oskarżyłem jej ofiary.

Tu dygresja. Po pierwsze – ciekawe, dlaczego ofiary Breivika Leszczyński zaliczył do osób, korzystających z ideologii multi-kulti. Wszak niemal nigdzie nie pojawiała się informacja o ich rasie czy kolorze skóry. Po drugie – rozumowanie, o które Leszczyński mnie oskarża, nie jest obce środowisku „GW”, by wspomnieć sprawę Ryszarda C. Nie zostało to oczywiście nigdzie wyłożone wprost, ale kto czytał wówczas komentarze i relacje w „GW”, ten doskonale wychwycił tę linię argumentacji.

Następnie wypowiedziała się Miłada Jędrysik, subtelniejsza niż młotkowy Leszczyński, bo gotowa przyznać, że „multikulturalizm, czyli akceptowanie odrębności kulturowych wspólnot imigranckich bez próby ich integracji, jest powszechnie krytykowany”. Tego Leszczyński już nie spostrzegł, pracowicie pomijając w swoim tekście choćby ten fragment, w którym przywoływałem słowa Angeli Merkel o fiasku multikulturowego eksperymentu. Wciąż jednak obowiązuje ta sama linia: Warzecha zrobił rzecz straszną – oskarżył ofiary!

Trudno o większa bzdurę. Zjawiska społeczne – np. rosnąca niechęć do imigrantów, przybierająca nieraz formę fizycznej agresji – mają swoje przyczyny. Nad tymi przyczynami zastanawiają się i politycy, i socjologowie, i publicyści. Jeżeli jednak wyciągają wnioski nie po linii „Wyborczej” ‒ czyli że może sam pomysł jest zły, a nie, że trzeba ludzi przymusić do radosnej tolerancji, zaś imigranci są biedni i pokrzywdzeni, więc należy im wybaczyć ‒ ma to oznaczać, że „oskarżają ofiary”. Inaczej mówiąc – każda próba analizy zjawiska agresji wobec imigracji, której wniosek będzie brzmiał, że winna jest sama konstrukcja multikulturowego społeczeństwa, jest, zdaniem ludzi z „GW”, „oskarżaniem ofiar”.

Apogeum wzburzenia osiągnęli Jacek Żakowski w rozmowie z Rafałem Pankowskim w poprzedniej „Polityce”. Tu muszę wyjaśnić, że Pankowskiego trudno mi traktować poważnie. Człowiek, który występuje jako zawodowy „antyfaszysta” salonu ma oczywisty życiowy, egzystencjalny interes w tym, żeby przekonywać nas nieustająco, iż groźba faszyzmu jest żywa. Bez tego mogłyby się skończyć honoraria, zamówienia na teksty czy wyjazdy na konferencje i stypendia. Pankowski to folklor, gość, którego wypuszcza się na proscenium, kiedy potrzebna jest opinia etatowego „antyfaszysty”.

Ciekawszy jest Żakowski, który w pewnym momencie oburza się, cytując wyrwane z kontekstu słowa z mojego artykułu: „Ja nie rozumiem, jak po Holocauście można pisać coś takiego: „W takim starciu – bo jest to starcie cywilizacji, a nie rozmowa u cioci na imieninach – wygrywa po prostu ten, kto jest silniejszy ideowo. [Tu powinno być zaznaczone, że zdanie z mojego tekstu zostało pominięte, ale zaznaczone nie jest.] W perspektywie strategicznej – albo jako warunek pobytu u nas postawimy przybyszom zrozumienie, że są tu gośćmi i muszą się dostosować; albo za jakiś czas obudzimy się już nie we własnym domu”.

Żakowski niemal już nazwał mnie antysemitą, co, jak wiadomo, było w latach 90. sposobem salonu na wykluczanie poza nawias niewygodnych osób (taki los spotkał w pewnym momencie np. prof. Ryszarda Legutkę). Manipulacja, do jakiej się ucieka, nie ma nic wspólnego z polemiką. Kto nie stracił jeszcze zdrowego rozsądku, musi sobie zadać pytanie: jaki jest związek między żydowskim holocaustem – zgładzeniem milionów ludzi wyłącznie z powodu ich pochodzenia rasowego i religii – a uprawnioną dyskusją o multikulturalizmie i starciu cywilizacji zachodniej z islamską? Żaden. Insynuowanie istnienia takiego związku jest albo dowodem głupoty, albo skrajnie złej woli. O to pierwsze Żakowskiego nie podejrzewam.

Sprawa wygląda tak: dla lewicy, której przedstawicielem jest Żakowski, multikulturalizm jest jednym z projektów sztandarowych, podobnie jak walka z „globalnym ociepleniem”. We wszystkich tych czysto ideologicznych projektach lewica stoi na heglowskim stanowisku, że jeśli fakty nie potwierdzają jej teorii, tym gorzej dla nich. Dlatego tak zajadle atakowany jest każdy głos, podważający tolerancjonistyczne podejście do imigracji również z kręgów kulturowo obcych.

Lewica stosuje przy tym swój odwieczny zabieg, polegający na maksymalnym poszerzaniu znaczenia słów, mających negatywnie etykietować tych, którzy się z jej projektami nie zgadzają. „Dyskurs ksenofobiczny, antyimigrancki, islamofobiczny jest w zasadzie powszechny” – biadoli Pankowski. Takim dyskursem jest, w jego mniemaniu, każda opinia, która podważa możliwość harmonijnej egzystencji w jednym państwie znacznej grupy osób, reprezentujących cywilizację zachodnią i muzułmańską (przynajmniej w Europie, bo USA to osobny przypadek). Przypomina w tym ogromnie środowiska pederastów, którzy każdą próbę kwestionowania swoich postulatów natychmiast nazywają „homofobią” (absurdalny z językowego punktu widzenia termin). W tym sensie jest to manipulacja, oparta na identycznym schemacie.

Lewica ‒ w przeciwieństwie do konserwatystów ‒ zawsze lubowała się w eksperymentach społecznych. Wszystkie okazały się ogromnie kosztowne. Lewica ma jednak to do siebie, że nigdy niczego się nie uczy.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka