Jakub Wojewódzki i jego kumpel wicewojewódzki obrazili w swoim radiowym programie Alvina Gajadhura, nazywając go „murzinem” – zresztą błędnie, bo Gajadhur jest hinduskiego pochodzenia – i kpiąc dalej w ten deseń, w sposób, uznany przez wielu, w tym samego zainteresowanego, za rasistowski.
Jakub Wojewódzki ma być współscenarzystą koncertu, promującego polską prezydencję w UE. Koncert ma, według niego, zrywać z mało atrakcyjnymi stereotypami. Ciekawie zatem byłoby uzyskać odpowiedź premiera Tuska, rzecznika prezydencji Konrada Niklewicza lub rzecznika rządu Pawła Grasia na pytanie, czy w programie tegoż koncertu znajdą się żarciki o „murzinach” i ku-klux-klanie – w konwencji kabaretowej, rzecz jasna (spytałem o to Pawła Grasia na Twitterze, ale dotąd niestety nie odpowiedział). Nasi goście na pewno tę konwencję podchwycą i zrozumieją. Będą się niewątpliwie świetnie bawić. Dla urozmaicenia proponowałbym także, aby pan Wojewódzki puścił wodze fantazji i wstawił kilka żartów o Żydach. To szczególnie wszystkich ubawi.
Mam także nadzieję, że nie zabraknie innych wykwitów oryginalnego poczucia humoru pana W.: wkładania flag UE oraz państw członkowskich w psie kupy (nie wierzę, żeby ktoś z przedstawicieli innych krajów wykazał się taką zaściankowością, żeby mieć o to pretensję), piosenki „Po trupach do celu” oraz skeczu o tym, że po 10 kwietnia dużo jest w Polsce „rozbitych rodzin” (to już wicewojewódzki, ale i dla niego miejsce powinno się znaleźć).
Dodatkowo proponuję, aby na koniec wystąpił minister Sikorski i opowiedział, jak toczy wojnę z chamstwem. To by było idealne podsumowanie.
Pragnę też zauważyć i zapewnić, iż doceniam wielkie poczucie humoru redaktorów „Gazety Wyborczej”. Ten dziennik, na co dzień tak wyczulony na wszelkie przejawy rasizmu, w sprawie Jakuba Wojewódzkiego jakoś milczy. Nie znalazłem w każdym razie ani jednego oburzonego komentarza Piotra Pacewicza czy choćby Aleksandry Klich. Po prostu w „Gazecie Wyborczej” wiedzą, kiedy coś jest zwykłym kabaretem, a kiedy grozi powrotem faszyzmu.