Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
17752
BLOG

Granice wolności słowa wg prof. Rzeplińskiego

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 213

 

Jak zapewne wielu z Państwa już wie, wczorajsza debata „Quo vadis, Polonia?” w Trybunale Konstytucyjnym, poświęcona pamięci Janusza Kochanowskiego, przybrała nieco zaskakujący obrót za sprawą prezesa TK prof. Andrzeja Rzeplińskiego.

Ponieważ rzecz dotyczy mnie osobiście, posłużę się po prostu opisem sytuacji, jaki znalazł się na portalu wPolityce.pl:

 

W poniedziałkowy wieczór odbyła się debata "Quo vadis, Polonia?", poświęcona obszernemu tomowi, noszącemu taki tytuł. Była to ostatnia książka, jaką zredagował ś.p. Janusz Kochanowski i także jemu była debata poświęcona. Miało to szczególne znaczenie, jako że właśnie w poniedziałek wypadały urodziny zmarłego tragicznie w smoleńskiej katastrofie rzecznika praw obywatelskich.

Kształt debaty został ustalony wiele tygodni temu. Mieli w niej wziąć udział: Barbara Fedyszak-Radziejowska, Rafał Ziemkiewicz, Antoni Dudek, Zdzisław Krasnodębski, Marek Cichocki. O poprowadzenie debaty poproszono Łukasza Warzechę - także z powodu dobrej znajomości ze ś.p. Januszem Kochanowskim. To Łukasz Warzecha przygotował jej konspekt i merytoryczny kształt.

Organizatorzy szukali miejsca, gdzie debata mogłaby się odbyć, gdy zaproszenie skierował do nich prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński. Propozycja była atrakcyjna. W ramach uzgodnień, jego urzędnikom organizatorzy dostarczyli wszelkich informacji związanych z przebiegiem debaty, w tym o nazwiskach panelistów i prowadzącego. Wszystko wydawało się uzgodnione.

Jak dowiaduje się portal wPolityce.pl, niespodziewanie w poniedziałek rano prof. Rzepliński zatelefonował do organizatorów i oznajmił, że nie miał informacji o nazwiskach panelistów oraz prowadzącego (organizatorzy mają potwierdzenie, że odpowiednie dokumenty trafiły do Trybunału). Stwierdził, że absolutnie nie zgadza się, aby debatę poprowadził red. Warzecha. Zaproponował, by zastąpił go dr Antoni Dudek.

W ten sposób prezes TK postawił organizatorów pod ścianą. Po kilku nerwowych godzinach postanowiono ustąpić. Nie było innego wyjścia - porozsyłano zaproszenia, publiczność zarejestrowała się elektronicznie, a przede wszystkim chodziło o to, aby przypomnieć postać i dorobek ś.p. Janusza Kochanowskiego.

Pozostaje kwestia, czego tak bardzo przestraszył się prof. Rzepliński. Jak to możliwe, że nie zgłaszał zastrzeżeń przez kilka tygodni, po czym uczynił to w tak ostrej formie w dniu wydarzenia? Jakim naciskom uległ? Czy ktoś chciał rozwalenia całej imprezy poprzez postawienie organizatorów w trudnej sytuacji? I wreszcie najważniejsze: czy możemy mieć zaufanie do Trybunału Konstytucyjnego, którego prezes wykazuje się taką chwiejnością i wydaje się niezwykle podatny na naciski?

 

Do tego opisu mogę tylko dodać, że w całej tej aferze naprawdę nie chodzi głównie o mnie. Faktem jest, że poniedziałkowa debata była dla mnie ważna i że przygotowywałem ją pod względem merytorycznym od dawna. Trudno. Uznanie ze strony prof. Rzeplińskiego także mnie ani ziębi, ani parzy. Mój szacunek do profesora, który zachowuje się jak smarkacz, jest proporcjonalny do tego, jakim on darzy zapewne mnie i wykonaną przeze mnie pracę.

Najbardziej skandaliczny jednak jest sposób, w jaki prezes Trybunału Konstytucyjnego potraktował organizatorów debaty, zwłaszcza p. Ewę Kochanowską, stawiając ich w niezwykle trudnej i maksymalnie niezręcznej sytuacji. Ale cóż taka już widocznie jest nasza, pożal się Boże, elyta, także ta, sprawująca najwyższą władzę sądowniczą i interpretująca Konstytucję.

Dlaczego sprawy wzięły taki obrót? Trudno założyć, że Andrzej Rzepliński zgodził się gościć debatę, nie zapoznawszy się ze składem panelu i nazwiskiem prowadzącego. Jeżeli faktycznie by tak było, może to świadczyć źle tylko o nim samym. Ja zakładam, że nazwiska znał i był gotów je przełknąć. Tyle że po tym, jak w piątek „Rzeczpospolita” opublikowała informację o debacie, musiały się uaktywnić salonowe kręgi, które rozpoczęły młotkowanie pana prezesa i wymłotkowały go skutecznie. Na odwołanie gościny było za późno, a i skandal byłby zbyt wielki, więc przynajmniej postanowiono trochę popsuć szyki. Dlaczego padło na mnie? Pewnie naraziłem się trybunałowemu towarzystwu nie raz, może nawet osobiście prof. Rzeplińskiemu. Nie pamiętam. Ale zapewne chodziło o to, że organizatorów najłatwiej było upokorzyć właśnie w taki sposób. Zakwestionowanie któregoś z panelistów byłoby zbyt poważne – zakwestionowanie prowadzącego było bolesne, ale można było założyć, że nie doprowadzi do zerwania wydarzenia.

Jak się dowiedziałem, prof. Rzepliński zapewnił na koniec prof. Krasnodębskiego, że dla niego miejsce w Trybunale (oczywiście w charakterze gościa) jest. O mnie nie wspomniał, ale przecież swoim zachowaniem jasno dał do zrozumienia, że demokracja demokracją, trybunał trybunałem, ale jakieś granice muszą być.

W rocznicę 10 kwietnia widziałem na Krakowskim Przedmieściu transparent z cytatem z Wojciecha Cejrowskiego: „Rządzą nami tchórze i chłoptasie”. Ten komentarz pasuje, niestety, do wielu sytuacji. Do tej opisanej powyżej – również.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka