Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
12384
BLOG

Jak się ktoś raz dał...

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 215

Oburzenie, względnie wyrażane przez część polityków zdegustowanie z powodu zamiany przez Rosjan tablicy w Smoleńsku akurat w przeddzień rocznicy 10 kwietnia, byłyby dość groteskowe, gdyby nie to, że jest żałosne. MSZ oburzył się formalnie, zakłopotani byli urzędnicy Kancelarii Prezydenta, nawet Sławomir Nowak. Cóż ich tak zaskoczyło? Przecież na takie sytuacje pracowali sobie od roku. Mówiąc bowiem językiem, owszem, bardzo dosadnym – jak się ktoś pozwolił raz przecwelić, to nie powinien się dziwić, że jego prześladowca za każdym kolejnym razem posuwa się dalej i jest coraz bardziej brutalny.

Zacznijmy od tego, co Rosjanie zrobili naprawdę. Odłożyć możemy oczywiście na bok wszystkie pokrętne tłumaczenia, że chodziło o dodanie rosyjskiego tłumaczenia inskrypcji. W takich sprawach grają znacznie poważniejsze kwestie. Na tablicy, jak wiadomo, był dokładnie opisany cel podróży delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, zaś zbrodnia katyńska została określona jako ludobójstwo. Rosjanie od dawna przeciwstawiają się takiej kwalifikacji swojego czynu, zdając sobie sprawę, że pociągałoby to za sobą skutki prawne. Argumenty na rzecz tezy o ludobójstwie można oczywiście znaleźć. W Katyniu i innych miejscach z wyroku Stalina ginęli Polacy dlatego, że byli Polakami właśnie, a nie z powodu swojego pochodzenia społecznego czy poglądów, zwłaszcza że byli wśród zabitych i endecy, i socjaliści. Ale to sprawa niejako drugorzędna. Gdyby Rosjanie nie zamierzali wykonać prowokacji, nie przeszkadzałoby im nawet słowo „ludobójstwo”, ponieważ Rosjanie są w swoich działaniach bardzo pragmatyczni (chyba że idzie o zemstę, ale nawet ona służy również tzw. prewencji ogólnej). Przecież od określenia na tablicy pamiątkowej nie zmieni się kwalifikacja czynu w prawie międzynarodowym.

Podobnie nie przeszkadzałoby im, że tablica została zainstalowana bez uzgodnienia z władzami lokalnymi. Poszanowanie dla polskich emocji powinno oznaczać, że dyskusja o zmianie tablicy lub jej zalegalizowaniu mogłaby się odbyć po rocznicy i z udziałem osób, które ją zainstalowały.

Chodziło, rzecz jasna, o co innego. Tablica, zainstalowana przez delegację „Solidarnych 2010”, odwoływała się do wydarzenia z historii stosunków polsko-rosyjskich, z którym Rosjanie nadal mają poważny problem i przypominała wyraźnie, jaki był cel podróży pasażerów tupolewa. To tworzyło groźne dla Rosjan skojarzenie. Rosjanie, chcąc przeprowadzić prowokację, nie mogli całkowicie usunąć tablicy, ale mogli zrobić coś innego: zamienić ją niespodziewanie na maksymalnie bezosobową, niepodającą celu podróży delegacji (przecież gdyby chodziło jedynie o kategorię „ludobójstwa”, jak twierdzi w „Gazecie Wyborczej” Wacław Radziwinowicz, wystarczyłoby usunąć to jedno określenie). Po co? Tu wyjaśnień jest kilka.

Pierwsze – że jest to realizacja klasycznej, rosyjskiej metody testowania rywala poprzez serowanie mu kolejnych upokorzeń i pokazywanie swojej siły. Rosja działa metodami klasycznej polityki międzynarodowej, nie przefiltrowanej przez system instytucji, łagodzących sposób postępowania. Jest jak bandziorek, który podporządkowuje sobie kolejne osoby spośród tych, które wydają mu się słabsze, a w każdym razie nie są w stanie odpowiedzieć siłą na jego kolejne ciosy. Jeżeli dojdzie do spotkania Bronisława Komorowskiego z prezydentem Miedwiediewem, a prezydent RP w żaden sposób nie zaznaczy swojego sprzeciwu wobec usunięcia tablicy, rosyjski bandzior będzie mógł uznać, że osiągnął sukces.

Drugie wyjaśnienie – że jest to element rozgrywania sytuacji wewnętrznej w Polsce. Rosjanie trzymają premiera i prezydenta w pułapce, w którą zresztą ci sami się zapędzili, budując swój wizerunek w ogromnej mierze na bezwarunkowym forsowaniu polsko-rosyjskiej miłości. Od tego odejść teraz nie mogą bez zakwestionowania własnych stwierdzeń i ogromnej części swojej strategii. Wobec tego Moskwa może serwować im upokorzenia, rozumiejąc, że politycy ci nie będą mogli dać im stanowczego odporu, a to narazi ich na tym mocniejsze ataki opozycji. Zaś atmosfera potężnego wewnętrznego konfliktu ogromnie sprzyja realizacji rosyjskich interesów w Polsce.

Ciekawe jest, że tym razem prowokacja wydaje się wymierzona głównie w prezydenta, a nie w poniewieranego już wielokrotnie Donalda Tuska. Być może jest to testowanie nowego głównego partnera, bo z premierem Tuskiem Rosjanie wydają się już liczyć mniej niż z ministrem sportu Uzbekistanu. Trudno się dziwić, szef polskiego rządu był skutecznie przez nich czołgany niezliczoną ilość razy i właściwie nigdy nie zdobył się na zdecydowaną odpowiedź.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka