Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
15761
BLOG

Ludzie pod krzyżem

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 365

Otyły młodzieniec z farbowanymi na blond włosami obrzuca wulgarnymi obelgami przeciwników. Silny oddział straży miejskiej rusza na 15 spokojnych osób. Minister Michałowski ucieka przed kamerą. Wszystko to w filmie Ewy Stankiewicz „Krzyż”. Mocnym filmie.

Są osoby, które skreślą film na starcie i oskarżą go o „brak obiektywizmu”. Ten zarzut to manipulacja (powielana zresztą za „Gazetą Wyborczą”). Film pokazuje to, co faktycznie działo się pod krzyżem i w miejscu po nim, gdy został już zabrany do Pałacu Prezydenckiego. Nie ma tam inscenizacji i udawania (w jednej ze scen tłum ludzi skanduje: „Nie jesteśmy aktorami!”). Powie ktoś, że nie wszyscy przeciwnicy krzyża byli tacy, jak ci, których pokazuje Stankiewicz. Zapewne. Ale czy takich nie było więcej? Jak to liczyć? Czy dokumentalistka nie miała prawa pokazać akurat tych? Ci sami, którzy chcieliby przeciwko niej używać tego argumentu, zarazem obrońców krzyża utożsamiają z jakichś powodów wyłącznie z przywiązaną do niego kobietą, która broni się w jednej ze scen przed oderwaniem od niego przez funkcjonariuszy BOR, a nie z wieloma innymi broniącymi krzyża osobami, które spokojnie i rzeczowo tłumaczą swoje motywacje.

Niektórzy z nich przeciwników krzyża próbują dyskutować i spierać się z oponentami, ale – jak pokazuje kamera – w wielu przypadkach nie są w stanie poskromić emocji (obrońcom krzyża zwykle się to udaje) i początkowa dyskusja stacza się w kierunku pyskówki.

Normalny człowiek – czyli rozumiejący i czujący normy kulturowe, obowiązujące w naszym obszarze cywilizacyjnym – nie jest w stanie patrzeć na pokazane w „Krzyżu” sceny bez zażenowania i wstydu. Owszem, być może poświęcenie i zapamiętanie osób broniących krzyża może się niektórym wydawać przesadne, może zbyt egzaltowane, niezrozumiałe. Jednak wiele z tych osób potrafi spokojnie i racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego tam pozostają. Mówią o symbolice krzyża w naszej historii i naszej strefie kulturowej, o szacunku dla zmarłych, o sprzeciwie wobec próby wyrugowania tego symbolu z przestrzeni publicznej. Oczywiście również o sprzeciwie wobec sposobu prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy. Co znamienne, niemal nikt z nich nie mówi o konieczności upamiętnienia akurat Lecha Kaczyńskiego. Mowa jest o wszystkich ofiarach i o katastrofie jako takiej.

Strona przeciwna, poza nielicznymi wyjątkami, budzi wyłącznie negatywne odczucia. Czasem przeciwnicy krzyża bywają pijani, ale przez większość czasu na pijanych, niestety, nie wyglądają. Niestety, bo oznacza to, że zachowują się bydlęco i plugawo całkiem na trzeźwo. Obrażanie pamięci zmarłych, kpiny z wiary i religii (scena, gdy trzech młodzieńców parodiuje biczowanie Chrystusa), wreszcie kpiny i obelgi pod adresem broniących krzyża – to norma. Gdy oglądałem te sceny, odczuwałem emocje trojakiego rodzaju.

Po pierwsze – w myślach byłem w stanie nazywać to towarzystwo (według „Wyborczej” – MWzDM; warto sobie przypomnieć, jak beztrosko opisywała „GW” chamską, wulgarną, żulerską demonstrację, zorganizowaną przez Dominika Tarasa) jedynie najgorszymi słowami. Bydło, hołota, żuleria, motłoch. Wściekłość i bezsilność wobec ich agresji oraz bezgranicznej pogardy dla oponentów, którą widać było w każdym słowie i geście. Z drugiej strony była przeważnie cierpliwość i spokój.

Po drugie – smutek. Nawet jeśli to tylko niewielka grupa, to jednak porażające jest umysłowe spustoszenie, któremu jej członkowie ulegli. Przez ponad półtorej godziny przez ekran przewija się parada na ogół młodych ludzi, których umysłowa kondycja, sposób wyrażania myśli (jeśli jakieś w ogóle są), stosunek do innych nie mieszczą się w normach, które przyzwoity Polak wynosi z domu. To nie są Europejczycy w sensie kulturowym, ale jacyś zdziczali potomkowie Czyngis Chana. Nie może tu być mowy o dyskusji z nimi, bo aby taka dyskusja była, konieczne jest początkowe założenie dobrej woli i choćby śladowy szacunek do siebie nawzajem. Ale tu po jednej ze stron mamy do czynienia z chamską tłuszczą. Gdy jeden z przyglądających się opowiada, że tak właśnie rodził się nazizm – z bezgranicznej pogardy dla jednej z grup ludzi, czyli dla Żydów – trudno nie przyznać racji. Ci „MWzDM” byliby idealnym materiałem dla każdego totalitarnego tyrana.

Po trzecie – poczucie tego, jak straszliwie głęboka jest wyrwa pomiędzy pokazanymi przez Ewę Stankiewicz światami. Z jednej strony światem ludzi, dla których obrona krzyża staje się w pewnym momencie nadrzędną powinnością – już nawet w oderwaniu od samej katastrofy smoleńskiej – z drugiej światem zbydlęconej żulii, dla której takie pojęcia jak tożsamość kulturowa, szacunek dla zmarłych czy prawda to tylko puste dźwięki. Tutaj porozumienia nie ma i być nie może.

Jest też drugi wątek: działania władzy. Porażające wrażenie robi, gdy w celu wyrzucenia kilkunastu obrońców spod krzyża pod kłamliwym pretekstem „kontroli pirotechnicznej” zbiera się wokół nich z 50 strażników miejskich i chyba ze setka policjantów. Proporcje są absurdalne, a scena porażająca. Jedna z pokazanych na filmie kobiet komentuje, że przypomina jej się milicja. Okazuje się, że to siostra zamordowanego najprawdopodobniej przez SB pod koniec lat 80. (sprawa do dziś nie wyjaśniona oficjalnie) ks. Zycha.

Arogancja władzy, obojętność służb wobec agresji przeciwników krzyża, obcesowość tychże służb – wszystko to widać na filmie. Widać, że duża część społeczeństwa – bo nie tylko ci, którzy stoją pod krzyżem, ale i ci, którzy przychodzą demonstrować w ich obronie – jest przez władzę uważana za obywateli drugiej kategorii i ledwo tolerowana. W jednej ze scen możemy zobaczyć, jak policja świadomie oszukuje obrońców krzyża. Najpierw oficer obiecuje im, że będą mogli wrócić pod krzyż, gdy skończy się „kontrola pirotechniczna”, a potem tego powrotu im się zabrania. Oficera, który złożył obietnicę, już nie ma na miejscu, inny nic o tym nie wie. Dziennikarze, dopytujący o przyczyny takiego sposobu działania, o rozkazy, o dowodzących tą i innymi akcjami są zbywani i lekceważeni.

Chciałbym, żeby było jasne, co mnie w tym filmie porusza. Nie chodzi o to, że ze wszystkich sił chciałbym stanąć pod krzyżem razem z jego obrońcami. Być może ich determinacja była zbyt wielka, może powinni byli w którymś momencie odpuścić. Jednak pomiędzy stronami tego konfliktu nie ma żadnej symetrii, co wielu sugerowało. Po jednej stronie są ludzie, którzy bronią symbolu, na którym ufundowana jest nasza kultura i mają powód, aby go bronić. Po pierwsze – bezprecedensowe, tragiczne wydarzenie, ważne i obiektywnie dla państwa, i dla nich jako jego obywateli. Po drugie – swoje obywatelskie prawo do takiej postawy i do jej uszanowania. I te prawa zostały brutalnie podeptane.

Nie ma też żadnej symetrii zachowań. Z jednej strony jest modlitwa, religijne piosenki, trwanie. Jedyne gwałtowniejsze sceny mają miejsce, gdy służby próbują oddzielić obrońców od krzyża. Z drugiej są zachowania, które przekraczają wszelkie reguły, a przede wszystkim jest ocean pogardy dla tych innych, których jedyną winą jest, że spokojnie manifestują swoją wiarę i żałobę.

Zatem niezależnie od tego, czy ktoś utożsamia się z ludźmi spod krzyża, czy cenił Lecha Kaczyńskiego, czy wspierał PiS czy PO, czy kupuje czy też nie cierpi „Gazety Polskiej” – słowem niezależnie od mnóstwa czynników, według których moglibyśmy się dzisiaj dzielić, normalny człowiek, który nie wyzbył się przyzwoitości, musi, oglądając ten film, stanąć odruchowo po stronie tych, którym odmawia się prawa do zamanifestowania ich obywatelskiej postawy i żałoby.

Jedna z ostatnich scen pokazuje samotnego, młodego człowieka, stojącego nocą naprzeciw Pałacu Prezydenckiego, gdzie już dawno krzyża nie ma. Ten człowiek opowiada, że choć nie głosował na Kaczyńskiego i z wieloma jego działaniami się nie zgadzał, nie ma to w jego opinii nic wspólnego z oceną wydarzeń z Krakowskiego Przedmieścia. A gdy o nie właśnie chodzi, nie może pojąć, dlaczego ludziom spod krzyża odmówiono ich praw.

Polecam, film do kupienia na DVD.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka