Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
8042
BLOG

Zakajew 17 września

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 89

Na początek zastrzeżenie: zawsze byłem i pozostaję dość sceptyczny wobec polskiej fascynacji Czeczenią i jej bojownikami. Związki części z nich z radykalnym islamem są niewątpliwe i groźne. Uważam, że w polskiej fascynacji walką Czeczeńców jest zbyt wiele emocji, a zbyt mało trzeźwego oglądu spraw.

Z drugiej strony jest faktem, że to, co wyprawia prorosyjski, marionetkowy rząd czeczeński, stosujący metody wprost bandyckie, sytuuje go gdzieś w okolicach Birmy, a nawet niżej. Tyle że wspieranie birmańskich demokratów i Aung San Suu Kyi jest modne i cool, a wspieranie Czeczeńców przeciwko Rosji już nie tak bardzo.

Podstawowa zasada polityki zagranicznej brzmi, że nigdy nie można popadać w dogmatyzm. W obecnej sytuacji moje zastrzeżenia stają się mało ważne, ponieważ idzie o coś całkiem innego. Oto Moskwa poddaje rząd Platformy kolejnej próbie, a sam Zakajew jest tu tylko instrumentem. Rosjanie doskonale wiedzą, jaki jest stosunek Polaków do walczącej z nimi części Czeczeńców. Zdają sobie świetnie sprawę, w jak kłopotliwym położeniu postawili rząd Tuska, a nie zrobili tego przecież przypadkiem. Tę sytuację można rozumieć albo jako kolejny test tego, jak daleko można się posunąć w stosunkach z obecnym rządem – a wcześniejsze działania pokazały, że bardzo daleko – albo jako wypróbowanie, co sugerują niektórzy, jakiegoś przełożenia na polskiego premiera, które Rosjanie mogą mieć w ręku w związku ze smoleńskim śledztwem. Dodatkowa korzyścią jest popsucie czeczeńskiego spotkania. W jego toku z całą pewnością wiele będzie się mówiło o naruszenia praw człowieka w Czeczenii, ale polskie media będą się zajmować wyłącznie losem zatrzymanego Zakajewa. Przemysł przykrywkowy pracuje pełną parą.

Legaliści stwierdzą oczywiście, że skoro jest międzynarodowy list gończy, to delikwenta trzeba zatrzymać. Jednak – po pierwsze – można to uczynić w innym momencie, jak w Danii, gdzie nastąpiło to już po kongresie (Zakajew nie miał zresztą jeszcze wówczas statusu uchodźcy politycznego). Dokonanie zatrzymania akurat 17 września, w rocznicę napaści Związku Sowieckiego na Polskę, jest albo wyjątkową bezmyślnością, albo – to gorszy wariant – działaniem intencjonalnym.

Po drugie – sprawa wcale nie jest oczywista, a słowa prokuratora Seremeta, iż „działamy pod wpływem prawa, nie polityki”, można włożyć pomiędzy bajki. Pojawia się bowiem kilka dość oczywistych (nie wiem, czy jakiś dziennikarz już je zadał) pytań.

Po pierwsze:jakie właściwie są podstawy prawne dla ścigania Zakajewa i jak się to ma do jego statusu uchodźcy, posługującego się na jego potwierdzenie, jak rozumiem, odpowiednimi dokumentami? Polskie media informują, że Zakajew jest ścigany międzynarodowym listem gończym. Dokładnie – wedle mojej wiedzy – chodzi o tzw. czerwoną notę, wystawianą przez Interpol. Czy Polska nie weryfikuje w żaden sposób tego, kto i z jakich powodów zgłasza Interpolowi takie wnioski? Jak na ich obowiązywanie wpływa status uchodźcy, przyznany z przyczyn politycznych (czyli z powodu uzasadnionej obawy, iż dana osoba będzie w swoim kraju prześladowana)? Czy gdyby np. Iran zgłosił osobę, której jedyną faktyczną winą jest przeciwstawianie się reżimowi Ahmadineżada, zatrzymalibyśmy ją z równą gorliwością? Karol Karski podał przykład jeszcze drastyczniejszy, ale też trafny: czy na żądanie Chin zatrzymalibyśmy dalajlamę?

Po drugie:jak to możliwe, że od czasu, gdy Zakajew został objęty czerwoną notą, był w Polsce kilkakrotnie i w żadnym przypadku nie był niepokojony? Z jakich powodów zatrzymany został akurat teraz, jeśli faktycznie nie ma żadnych politycznych motywów działania władz?

Po trzecie:dlaczego jeszcze wczoraj różne urzędy nie były w stanie uzgodnić ze sobą, jaki los może spotkać Zakajewa, skoro podobno liczą się tylko procedury? Nie mogą one przecież być niejasne.

Po czwarte:czy urzędnicy, którzy decydowali o wydaniu Zakajewowi wizy, mieli świadomość, że jest on objęty czerwoną notą? Jeśli nie mieli, to dlaczego? Jeśli mieli, to dlaczego dostał wizę? Prosiliśmy się o kłopoty, współpracowaliśmy z Rosjanami czy wykazaliśmy zwykłą bezmyślność?

Po piąte:kto i dlaczego zdecydował o takim, a nie innym przebiegu zdarzeń – zatrzymanie na początku kongresu, akcja policji, choć Zakajew zmierzał do prokuratury, skandalicznie długie oczekiwanie w prokuraturze, wreszcie wniosek o areszt.

Abstrahując od zaklęć prokuratora Seremeta, sytuację trudno rozpatrywać w oderwaniu od obowiązkowej polsko-rosyjskiej przyjaźni, nawiązanej na polu pod Smoleńskiem. Nie ma też jednak wątpliwości, że Tusk ma z tą sprawą autentyczny problem w jedynej interesującej go sferze, czyli sferze wizerunku. Działania Polski wkroczyły bowiem w dziedzinę, na którą jednak wiele osób jest mocno uczulonych, także w elektoracie Platformy, czyli w sferę praw człowieka. Mój do nich stosunek jest w polityce międzynarodowej instrumentalny – uważam je za narzędzie, którym warto się posługiwać w celu realizacji własnego interesu. W tym akurat wypadku jest to narzędzie, którego moglibyśmy łatwo i wygodnie użyć przeciwko rosyjskim naciskom. Pytanie brzmi, dlaczego tego nie zrobiliśmy. Zatrzymanie, a być może aresztowanie Zakajewa, stanowi dla Tuska autentyczny problem wizerunkowy w skali międzynarodowej. Wnioskuję, że w grę musi wchodzić coś więcej niż tylko chęć wykonania kolejnego gratisowego gestu uległości wobec Rosji, bo tym razem to gest, za który rząd może w kategoriach wizerunkowych zapłacić drogo. Wszak nawet „Gazeta Wyborcza” kładła zawsze na prawa człowieka tak wielki nacisk, że odwrócenie kota ogonem może być trudne. (Choć, znając wiernych czytelników „GW”, są w stanie przełknąć wszystko.) O co zatem chodzi? O umowę gazową? O śledztwo smoleńskie? Można się tylko domyślać.

Czy Zakajewa trzeba było zatrzymywać? Możliwe są dwie odpowiedzi. Pierwsza, w ramach tzw. rżnięcia głupa, brzmi: oczywiście, bo tego wymaga prawo. Druga, realistyczna i na serio, brzmi: oczywiście nie. W tego typu sprawach prawo zawsze służy wypełnianiu politycznych celów, czy nam się to podoba czy nie. Bywa zasłoną dymną albo o jego istnieniu się zapomina.

Podsumowując: daleki jestem od sformułowań typu „hańba”, „zdrada”. Widzę tę sprawę w kategoriach polskiego interesu i stosunków z potężnym sąsiadem, który zawsze stosował metodę nacisków i łamania tam, gdzie nie mógł zadziałać wprost, jak w Gruzji. Z tego punktu widzenia zatrzymanie Zakajewa jest po prostu realizacją interesu rosyjskiego, nie polskiego. I – powtarzam – w grę musi wchodzić jakaś ukryta dźwignia nacisku, ponieważ sprawa Zakajewa była dla Tuska znakomitą okazją, aby pokazać, że nie we wszystkim musi słuchać Moskwy. Tę okazję Tusk stracił, a jego piarowcy musieli ją przecież dostrzegać.

Jaki będzie finał też żałosnej historii? Zakajewa oczywiście Rosji nie wydamy – tego Rosjanie na pewno na serio nie oczekują, bo nie chcieliby przecież ostatecznie pogrążać tak im przychylnego rządu. Ale skutki będą wymierne. Po pierwsze – rozwalenie kongresu czeczeńskiego. Po drugie – złamanie kolejnej linii oporu w stosunkach polsko-rosyjskich. Po trzecie – ugruntowanie obrazu Polski (tego prawdziwego, a nie z przekazów prasowych czy telewizyjnych) jako kraju de facto powracającego do rosyjskiej strefy wpływów.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka