Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2412
BLOG

Parada pederastów

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 106

 

Tytuł może się niektórym wydać prowokacyjny, ale to tylko dowód na uleganie manipulacji językiem. Gdy używam słowa „pederasta” jako synonimu homoseksualisty (głupkowate określenie „gej”, moim zdaniem obraźliwe dla myślących i rozsądnych homoseksualistów, pozostawiam „Gazecie Wyborczej”) np. na Twitterze, zaraz odzywa się jedna czy druga osoba o świadomości językowej odpowiednio urobionej ideologicznie i poucza mnie, że stosuję określenie „obraźliwe”.

Otóż nie – to polityczna poprawność, która oddziałuje m.in. na język (to jedna z najważniejszych sfer z punktu widzenia postępaków), każe wyrugować z niego określenia, arbitralnie uznawane przez zainteresowanych za „obraźliwe” – na podobnej zasadzie zniknęli Cyganie, zastąpieni przez „Romów”, Murzynów zaś też ma coś zastąpić, tyle że redakcja na Czerskiej jeszcze nie uzgodniła, co to ma być (jakiś czas temu „GW” opublikowała przezabawny cykl tekstów na ten temat; jeden z wariantów to „Afropolak”). Niepoddawanie się politycznej poprawności oznacza także niepoddawanie się tym językowym manipulacjom i odwojowywanie normalności języka. Dlatego konsekwentnie używam słów: Murzyn, pederasta, Cygan.

Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, przypominam, że polski sąd – bodaj w Gdańsku – zajmował się już określeniem „pederasta” i orzekł w swej mądrości, iż nie jest obraźliwe. Nie wiem tylko, po co był do tego sąd, skoro taką konkluzję można wysnuć z lektury odpowiedniego hasła w słowniku języka polskiego. Tego normalnego, nie poprawnego politycznie.

Skoro zatem zbliża się jutrzejsza parada pederastów, a „Gazeta Wyborcza” wychodzi wprost ze skóry, żeby pokazać ją jako największe wydarzenie kulturalne w Polsce w tym tysiącleciu (polecam przezabawny wideokomentarz Seweryna Blumsztajna na gazeta.pl), warto przypomnieć i uporządkować kilka spraw. Dla osób widzących nieco więcej niż tylko po wierzchu jest to zapewne dość oczywiste, ale może komuś się przyda.

Po pierwsze –deklarowany cel parady, tak jak go przedstawiają niektóre media, jest oczywiście manipulacją. Aczkolwiek przyznać trzeba, że niektórzy homoseksualni działacze byli wyjątkowo szczerzy w przedstawianiu, o co tak naprawdę chodzi. Otóż ów zmanipulowany cel opiera się wykoślawieniu, wręcz na gwałcie zadanym pojęciu tolerancji. To słowo w politycznie poprawnym dyskursie dawno już przestało mieć swoje faktyczne znaczenie. Nie oznacza więc jedynie braku przeciwdziałania czemuś, co może nam się wybitnie nie podobać i na co godzić się nie chcemy. Nowe znaczenie to nie tylko bezwarunkowa akceptacja dla pewnych typów zachowań, ale nawet konieczność zachwycania się nimi i godzenia na każdy kolejny postulat. Dotyczy to oczywiście jedynie niektórych zachowań: agresywnych żądań środowisk homoseksualnych, agresywnych pomysłów środowisk feministycznych czy antyklerykalnych itp. Z tolerancją dla krzyża w przestrzeni publicznej jest już np. o wiele gorzej, zaś dla przeciwników tolerowania agresji wspomnianych wyżej środowisk tolerancji być już całkiem oczywiście nie może.

Jak opisuje na swoim blogu Tomek Terlikowski, Krystian Legierski oznajmił w TVN24, że za głoszenie konserwatywnych poglądów Terlikowski powinien zostać ukarany grzywną.

Kiedy zatem czytamy lub słyszymy, że pederaści będą się w Warszawie domagać „tolerancji” dla siebie, należy to rozumieć z ten sposób, że będą się agresywnie domagać maksymalnego poszerzenia swoich uprawnień i przywilejów, kompletnie nie licząc się z opinią innych. Prawda jest bowiem taka, że gdy przedstawiciele homoseksualnych środowisk mówią, iż „trzeba rozmawiać”, mają raczej na myśli monolog, w którym oni dyktują warunki, a inni się na nie pokornie zgadzają.

Po drugie –można spokojnie mówić i pisać o agresji środowisk homoseksualnych oraz całkowitym braku poszanowania dla wrażliwości innych, skoro hasłem parady jest „Nie lękajcie się!”. Jak przyznawali sami pederaści, hasło to zostało wybrane z pełną świadomością jego pochodzenia. Nie jest to zresztą niczym zaskakującym – prowokowanie innych to dobra metoda walki, gdy ma się po swojej stronie niektóre media. Kiedy się ktoś oburzy, pokazuje się go jako nietolerancyjnego ciemnogrodzianina i wystawia na odstrzał.

Trzeba się niestety przygotować na więcej podobnych prowokacji w czasie samej parady. Żelaznym elementem podobnych imprez na Zachodzie jest bowiem wulgarne parodiowanie przedstawicieli Kościoła katolickiego. Co ciekawe, jakoś nie parodiuje się islamskich mułłów, choć islam jest wobec homoseksualizmu otwarcie nietolerancyjny, podobnie jak ortodoksyjny judaizm, ale żydów też jakoś pederaści nie parodiują.

Po trzecie –faktycznym celem imprezy w Warszawie jest stępienie ludzkiej wrażliwości i przygotowanie ludzi na znaczące przesunięcie granic naturalnej, niejako wgranej w umysł tolerancji. Większość ludzi nie przenika materii polityczno-społecznej wystarczająco głęboko, aby zdawać sobie sprawę z manipulacji, jakim są poddawani. Mechanizm jest prosty: skoro coś takiego się odbywa w przestrzeni publicznej, to znaczy, że można, ewentualnie trzeba się do tego przekonać, nawet jeśli gdzieś tam w środku budzi się naturalny odruch wstrętu. Nie trzeba chyba dodawać, że różnego rodzaju lemingi łykną ten przekaz bez zagryzania.

Ponadto działa tu prawo równi pochyłej. Przyznanie pederastom jakiegoś jednego uprawnienia pociągnie za sobą oczywiście kolejne żądania. Tu nie ma żadnej granicy, bo niby dlaczego miałaby być? Z powodu oporu innych? Przecież to opór, mający źródło w skandalicznym braku tolerancji.

Poza tym istnieje zbyt duża grupa działaczy homoseksualnych, którzy z walki o „prawa” pederastów dobrze żyją. Nie mogą jej zatem zakończyć, podobnie jak zawodowi antyfaszyści muszą wciąż odszukiwać przejawy faszyzmu, bo straciliby rację bytu.

Po czwarte –jak zachowało się miasto stołeczne Warszawa? Przede wszystkim trzeba rozwiać mit, że urząd miasta nie miał możliwości odmówić zgody na paradę lub przynajmniej na jej odbycie w centrum miasta. Przepisy zawierają klauzulę o „zagrożeniu dla publicznej moralności” i spokojnie mogła ona mieć tutaj zastosowanie, zwłaszcza gdyby opierać się na fotograficznej dokumentacji innych parad z cyklu Europride. Oczywiście, aby z tej klauzuli skorzystać, trzeba by mieć cywilną i polityczną odwagę oraz motywację, o które HGW nie podejrzewam w najmniejszym stopniu.

Jak się dowiedziałem, na jednym ze spotkań z przedstawicielami homoseksualistów pani prezydent miała oznajmić: „Postępowa to ja mogłam być w ubiegłym roku, ale w tym są wybory i muszę być konserwatywna”. Konserwatyzm pani prezydent objawia się w piłatowskim umyciu rąk, czyli m.in. braku wsparcia finansowego dla parady, co tak pociesznie rozeźliło pana Blumsztajna.

Pederaści, wdzierając się w sferę publiczną z ostrym, brutalnym, agresywnym przekazem, przekraczają oczywiście granice jej wykorzystania przez różne grupy. Gdyby chodziło o zwykłą demonstrację, stawiającą nawet najradykalniejsze żądania – nie miałbym nic przeciwko, choć oczywiście z treścią żądań bym się nie zgadzał. Ale tu będzie się działo coś znacznie więcej: to będzie agresywne, nie liczące się z innymi epatowanie własnymi upodobaniami seksualnymi. Kto chce zobaczyć, jak drastyczne są inne podobne parady, niech wygugluje sobie odpowiednie zdjęcia. Liżące się pseudozakonnice czy panowie w kusych majtkach, symulujący stosunek, to naprawdę łagodniejsze obrazki.

Przestrzeń publiczna zostaje zatem zaanektowana przez skrajną grupę. Żaden szanujący się i myślący rodzic nie zabierze w tym czasie swojego dziecka na spacer do centrum. Kto nie lubi być narażony na obrazki jak z pism pornograficznych dla mniejszości seksualnych, też musi zrezygnować z użytkowania wspólnej przestrzeni. To z pewnością naruszenie zasad sprawiedliwego z niej korzystania.

Nadzieja jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze – że pederaści przegną. Obrazki z innych Europride bywają tak szokujące, że wywołują obrzydzenie nawet u osób, deklarujących tolerancję w sensie politycznie poprawnym. Jeśli zagraniczni uczestnicy pójdą na całość, nawet „Wyborcza” może mieć problemy z obronieniem takiego przedstawienia. Po drugie – są wakacje i naród, który miał mieć wmłotkowaną w głowy „tolerancję” w wersji „Gazety Wyborczej”, rozjechał się w miejsca wypoczynku. Jest zatem szansa, że para pójdzie w gwizdek.

Wreszcie zastrzeżenie: jak pewnie wszyscy wiedzą, istnieje spora grupa homoseksualistów, którzy nie widzą powodu, żeby ze swoich skłonności robić teatrzyk dla gawiedzi. Uważają je za prywatną sprawę, co jest normalną i naturalną postawą. Nie idą na żadną paradę i nie chcą z nikim walczyć o prawo do „ślubu” lub adopcji dzieci. Może najwyżej byliby wdzięczni za ustanowienie rozwiązań prawnych – pod dowolną nazwą – umożliwiającym dziedziczenie albo odwiedzanie się w szpitalu, ale też się przy tym nie upierają, a już na pewno nie będą z tego powodu demonstrować. Nie interesuje ich żaden spektakularny coming out.

Ci ludzie zasługują na szacunek, ponieważ idą wbrew owczemu pędowi swojego środowiska, które może ich traktować jako odstępców, a także dlatego, że są – nomen omen– normalni, czyli myślą w normalny sposób.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka