Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1177
BLOG

Siatkarskie chamstwo

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 186

 

Nikomu, kto mnie zna, nie muszę tłumaczyć, że sukces polskich siatkarzy obszedł mnie równie niewiele, co porażka polskich piłkarzy. Sport mnie po prostu kompletnie nie interesuje i nie czuję śladu sportowych emocji. Sport jest dla mnie w większości przypadków po prostu przeraźliwie nudny, a zwłaszcza dotyczy to gier z piłką.
Jednak sytuacja z politycznym skonsumowaniem sukcesu siatkarzy to już właśnie polityka, a nie sport. Dwa ostatnie dni sprawiły, że o ile mogłem odczuwać lekką sympatię do członków siatkarskiej drużyny, to teraz ustąpiła ona głębokiej niechęci.
Jasna sprawa, że w obliczu zastraszającej liczby sukcesów realnych, władza chętnie sięga po sukcesy sportowe, aby się nimi podeprzeć. To zjawisko znane już od czasów co najmniej antycznego Rzymu, a doskonale widoczne w Peerelu. Teraz także obecne. Z jednej więc strony przyjmuję, że politycy, którzy chcą się spotykać ze zwyciężającymi sportowcami, pragną wykorzystać ich sukcesy wizerunkowo. Z drugiej zakładam, że nie tylko o to chodzi – że w jakimś stopniu jest to jednak autentyczna chęć nagrodzenia kogoś, komu się powiodło i kto w ten sposób poprawia samopoczucie tysiącom ludzi, których dana dziedzina sportu interesuje.
Fakty są takie, że wczoraj zespół siatkarzy dostał zaproszenie od prezydenta i z tego zaproszenia nie skorzystał, o czym poinformował radośnie minister sportu, a więc polityk z obozu przeciwnego niż prezydent. Faktem jest też, że dzisiaj skwapliwie cała drużyna stawiła się u premiera Tuska, gdzie rozegrały się wzruszające sceny: obwieszanie premiera medalem, swobodna rozmowa, uściski i gratulacje. Jaki z tego wniosek?
W sytuacji, gdy w polskim życiu publicznym istnieją dwa niezmiernie silnie zaznaczone obozy polityczne, szanujący się sportowcy (naukowcy, aktywiści z NGO-sów, artyści itp.) mają do wyboru dwie metody: albo trzymają taki sam dystans od obu, albo nie odrzucają zaproszeń od żadnego. Każde inne zachowanie trudno odebrać inaczej niż jako otwartą manifestację polityczną. A ja nie tego oczekuję choćby od sportowców.
Tłumaczenia bodaj szefa Polskiego Związku Siatkówki, że siatkarze byli wczoraj zbyt brudni i zmęczeni, żeby spotkać się z prezydentem, który chciał ich odznaczyć, są po prostu kretyńskie. Prezydent to nie jest wujek Heniek, do którego można nie przyjść, bo się człowiekowi nie chce. I byłbym tego zdania, ktokolwiek zasiadałby na tym urzędzie – Kaczyński, Tusk czy Kwaśniewski. Być może decyzję podejmowali ludzie z PZS (co też stawia ich w niezbyt dobrym świetle), ale przecież członkowie drużyny siatkówki to nie bezwolne barany. Także mają coś do powiedzenia. Widocznie uznali, że to będzie w porządku: w poniedziałek olać prezydenta, we wtorek zawiesić medal premierowi na szyi.
Nie znam polskiej drużyny siatkówki, nie wiem, kto w niej gra, ale to jedno zdarzenie sprawia, że w dużej mierze mam na temat tych osób wyrobione zdanie: olanie w takiej sytuacji zaproszenia prezydenta to zwykłe chamstwo, a jednoczesne podbijanie bębenka premierowi to… i tu gryzę się w język. Sapienti sat.

 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka