Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
219
BLOG

20 lat Niepodległej - olbrzymie rozczarowanie

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Rozmaitości Obserwuj notkę 62

Gazety wyszły wczoraj z tytułami pisanymi solidarycą, Salon24 powiesił logo „Solidarności”, koncerty i uroczystości, happeningi, a ja ani tego specjalnie nie przeżywam, ani nie mam poczucia wielkiej satysfakcji, ani się specjalnie nie cieszę. Samego mnie to zaskoczyło, więc zadałem sobie pytanie, dlaczego.
20 lat temu odbierałem sytuację całkiem inaczej. Mój entuzjazm – wówczas ucznia rozpoczynającego naukę w liceum – był olbrzymi. Kiedy patrzę na to z perspektywy mojej obecnej wiedzy i doświadczenia, dochodzę do wniosku, że nie była to przede wszystkim kwestia nadziei, ale raczej nieświadomości, naiwności i braku wiedzy o tym, co się naprawdę w polityce dzieje.
Dzisiaj, gdybym miał szczerze powiedzieć, jakie uczucie pojawia się we mnie w związku z 20-leciem niepodległej, to byłoby przede wszystkim rozczarowanie.To nie jest rozczarowanie człowieka, który „przegrał na transformacji”, jak to ujmują politycy, zasilający się głównie tą grupą osób. Nie tylko nie mogę uważać się za przegranego, ale wręcz przeciwnie – przełom i upadek komuny otworzył przede mną możliwości, jakich bym na pewno kiedyś nie miał i mogę chyba powiedzieć, że nieźle je wykorzystałem. Osobiście nie mogę narzekać.
Jestem natomiast ogromnie zawiedziony tym, że przez 20 lat nie udało się stworzyć normalnego państwa.Porównuję osiągnięcia ostatnich 20 lat z osiągnięciami II Rzeczpospolitej i dochodzę do wniosku, że wszyscy bez wyjątku, którzy sprawowali władzę w ciągu tych dwóch dekad, powinni się spalić ze wstydu. Stan, w jakim elity polityczne II RP – nie idealne przecież, a miejscami do ideału bardzo dalekie – obejmowały odrodzoną Polskę w 1918 roku był pod wieloma względami gorszy niż to, co odziedziczyły obecne elity po 45 latach komuny. Przede wszystkim zaś były to w praktyce trzy różne państwa, które należało spoić w jedność i to się udało. Mam wrażenie, że dzisiejszym elitom nie tylko by to nie wyszło, ale zamiast jednej, dostalibyśmy ostatecznie 33 Polski.
Proszę tej deklaracji nie traktować jako świadectwa krytycyzmu głównie wobec obecnego rządu. To prawda, że Platforma Obywatelska i jej sposób zarządzania – bo nie rządzenia – państwem są dla mnie olbrzymim rozczarowaniem. Jednak z perspektywy taką samą pretensję mam do właściwie wszystkich poprzednich rządów, z rządem PiS włącznie. Mój dawny  krytycyzm wobec gabinetu Jarosława Kaczyńskiego nie jest dzisiaj wcale mniejszy niż gdy pisałem o tym sporo w Salonie24.
Owszem, dzisiejsza Polska ma na swoim koncie pewne osiągnięcia, ale czy one są naprawdę aż tak wielkie, żeby uzasadniać oficjalne świetne samopoczucie?Czy nie niosła nas po prostu fala, która niosła cały region i świat? Czy jesteśmy aż o tyle lepsi choćby od Słowacji, gdzie przez dobrych parę lat panował satrapa Mecziar? Gdzie moglibyśmy dzisiaj być, gdyby polską polityką rządzili ludzie miary Dmowskiego i Piłsudskiego, a nie ich żałosne imitacje? Gdyby polską publicystykę robili Mackiewicze i Bocheńscy, a nie Michniki i Żakowscy? Ile razy można się chwalić przyjęciem nas do NATO i UE i w jakim właściwie stopniu to zależało od nas, a w jakim było skutkiem czynników, które i tak by do tego doprowadziły, nawet przy naszym minimalnym zaangażowaniu?
Pora na listę moich żalów i pretensji do III RP.
1. Grzech początku, czyli wejście w opcję łagodnego przejścia w ścisłej współpracy elity dawnej i nowej.Nie chcę się nad tym rozwodzić – pisano o tym już mnóstwo: o rozterkach ówczesnej elity solidarnościowej, o sztucznych obawach przed wybuchem nacjonalizmu, wzmaganych przez środowisko „GW” i innych motywacjach dla przyjęcia takiego rozwiązania. Dość, że jego konsekwencje są doniosłe: od uwikłania dzisiejszego państwa w spory pozornie przeszłe po nieformalne układy w sferach biznesu i finansów na styku z polityką.
2. Wspomniane wyżej uwikłanie państwa w spory pozornie przeszłe.Pozornie, ponieważ tak naprawdę są to spory, mające bardzo konkretne bieżące konsekwencje. W normalnym państwie powinniśmy mieć je dawno za sobą, zamiast tracić na nie olbrzymią część energii, potrzebnej na modernizację.
3. Brak rozliczenia, czyli po prostu brak sprawiedliwości. Ludzie, którzy powinni od dawna siedzieć za kratami za działanie na szkodę państwa polskiego i konkretnych osób, albo poumierali w spokoju, albo żyją bez stresu, czasem całkiem nieźle dzięki wspomnianym układom.
4. Związana z tym kwestia tragicznego stanu wymiaru sprawiedliwości, w każdym wymiarze. Tu wszystko działa źle: system pracy sądów, konstrukcja kodeksów, sądownictwo dyscyplinarne. Sprawy ciągną się kompromitująco długo, sędziowie uniknęli jakiejkolwiek weryfikacji, a każda próba poddania ich ściślejszej kontroli kończy się burzą, że to zamach na demokrację. Kasty prawników działają zgodnie z zasadą, że ręka rękę myje, a gdy na jaw wychodzą brudne praktyki – jak ostatnio – przedstawiciele samorządu (obowiązkowego!) protestują, że winą obarcza się całe środowisko. Zarzutów różnego rodzaju wobec wymiaru sprawiedliwości można by zresztą postawić mnóstwo.
5. Zaprzepaszczenie i obecnie faktyczny brak wolności gospodarczej. Jej apogeum była paradoksalnie ustawa Wilczka. Potem było coraz gorzej. Dziś na indeksie wolności gospodarczej pikujemy w dół. Symbolem pustych deklaracji o jej przywracaniu, jakie składały kolejne rządy, jest kwestia jednego okienka. Tego nie udało się zrobić również obecnemu rządowi.
6. Absolutnie fundamentalna sprawa stosunku państwa do obywatela i odwrotnie.Przez 20 lat wolności pod tym względem niewiele się zmieniło wobec Peerelu. Nadal obywatel jest z zasady i definicji dla instytucji państwowych wrogiem i podejrzanym, wobec czego sam odwdzięcza się odpowiednim stosunkiem do państwa – równie wrogim. Nadal urzędnicy to grupa, gdzie własna inicjatywa i wyższy od przeciętnego iloraz inteligencji są niemile widziane. Idiotyczne, nieżyciowe i utrudniające życie przepisy są impulsem, aby je jak najsprawniej omijać. To dla większości wciąż nie jest ich państwo, ale twór, który należy oszukiwać, kontestować i w miarę możności omijać. I trudno się nawet dziwić oraz mieć pretensję.
7. Koszmarna jakość prawa,produkowanego masowo przez niekompetentnych, często po prostu głupich, posłów.
8. Żenujące zapóźnienie infrastrukturalne – od kolei począwszy, poprzez drogi, na informatyzacji skończywszy.
9. Porażająca słabość debaty publicznej, która w ostatnim czasie opuściła się już całkowicie do poziomu pokrzykiwań Palikota, Niesiołowskiego czy Brudzińskiego. O choćby namiastce systemu eksperckiego, jaki istnieje w USA, możemy jedynie marzyć.
10. Media – jakie są, każdy widzi. Co tu dużo mówić.
11. Jakość klasy politycznej,w większości zresztą nie zmienionej od tych 20 lat – jak wyżej. Moja żona wyczytała ostatnio, że zaborczy prezydent Warszawy, Sokrates Starynkiewicz (któremu stolica zawdzięcza m.in. Filtry oraz pierwsze tramwaje), potrafił sam z własnej kasy wspomóc kasę miasta, jeśli brakowało w niej pieniędzy. Ciekaw jestem, czy HGW lub którykolwiek z prezydentów stolicy po 1989 roku postawił za własne pieniądze choćby jedną ławkę, jeden kosz na śmieci.
12. Brak jakiegokolwiek planowania strategicznego z prawdziwego zdarzenia, i w polityce wewnętrznej, i zewnętrznej. Plany strategiczne, owszem, są. Z tym że każda kolejna władza opracowuje nowe.
13. Kolejne eksperymenty na systemie edukacji, za obecnego rządu doprowadzone już do jakiejś żałosnej farsy. Aż strach pomyśleć, jakich ludzi wypuszcza od około 10 lat nasz system edukacyjny.
Mógłbym pewnie tę listę przedłużać, ale wymienione problemy są najistotniejsze. I małe to dla mnie pocieszenie, że gdzieś jest gorzej, a gdzie indziej nie lepiej. Od mojego kraju po 20 latach wolności oczekuję znacznie, znacznie więcej niż mi dzisiaj oferuje.Te porażki, nawet klęski tych dwóch dekad, zaczynają w mojej opinii przeważać nad osiągnięciami. Sprawiają, że nie potrafię się cieszyć z 4 czerwca. Więcej nawet: do oficjalnej celebry ma coraz bardziej niechętny stosunek. Bo do porażek zaliczam także to, że – niezależnie od tego, jaki mamy osobisty pogląd na tę rocznicę, choćby bardzo krytyczny – nie byliśmy w stanie przez te 20 lat wykreować symbolu, czytelnego także na zewnątrz, a uroczystości zmieniają się w festiwal złośliwości wymienianych przez politycznych przeciwników.
Symbolem 20-lecia 4 czerwca będzie dla mnie nie chaos konkurencyjnych uroczystości, ale wczorajsza sytuacja w centrum Warszawy, w okolicach Starego Miasta i Placu Zamkowego oraz zamkniętego mostu Śląsko-Dąbrowskiego i rozkopanego Placu Bankowego. Na Placu Teatralnym przygotowywano jakiś rocznicowy koncert. W związku z tym policja zamknęła Senatorską w stronę Marszałkowskiej. Nie było żadnych tablic o objazdach, żadnej informacji, a policjanci oczywiście zajmowali się jedynie pilnowaniem, żeby nikt nie wjechał za barierki. Rozładowanie gigantycznych korków ani pomaganie kierowcom w nich tkwiącym nie było już ich zadaniem. I to jest dla mnie metafora Polski 20 lat po upadku komuny: trzeba odwalić celebrę, więc zamknie się kilka ulic i koniec. A tłuszcza niech sobie jakoś radzi. Co to kogo obchodzi?

 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości