Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
377
BLOG

O słoniu w składzie porcelany

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 60

Śmiać mi się chce, kiedy widzę, jaki list do atakujących „Dziennik” internautów wysmażył jego naczelny. Robert Krasowski zachowuje się jak wściekły słoń w składzie porcelany.
Pamiętają Państwo, jak swego czasu Jarosław Kaczyński nieopatrznie wypowiedział się niezbyt pochlebnie o internautach? Oburzenie było wówczas powszechne, choć przecież niby prezes PiS miał rację: są wśród użytkowników Internetu osoby o opisanych przez niego nawykach i preferencjach. Ciekawie sięgnąć po ówczesne komentarze publicystów „Dziennika”. Piotr Zaremba napisał np.: „Nieważne, że Kaczyński nie mówił o wszystkich użytkownikach Internetu, wśród których jest wielu sympatyków PiS i Ludwik Dorn. Ważne, że zaprezentował staroświecki dystans wobec tej grupy i jej stylu życia. W dzisiejszej demokracji to gorzej niż zbrodnia. To wielki błąd”. Ciekawe, czy Piotr Zaremba odniesie się do „pocałujcie mnie w dupę” swojego szefa. Czekam, Piotrze, na Twój komentarz, równie stanowczy w tonie.
W porównaniu z tym, co napisał dzisiaj Krasowski, ówczesną deklarację Kaczyńskiego można uznać za szczyt taktu i zdrowego rozsądku. Nie chce mi się rozbierać tekstu naczelnego „Dziennika” na czynniki pierwsze, bo też nie jest tego wart. Tylko kilka najbardziej rzucających się w oczy punktów.
Po pierwsze – widać jak na dłoni, że Krasowski nie ma zielonego pojęcia o mechanizmach, rządzących sferą internetowej opinii i porusza się w tym obszarze jak słoń w składzie porcelany. Ja swoją edukację w tej dziedzinie przeszedłem, często boleśnie, ale po – ilu to już? – trzech chyba latach w Salonie24 mogę nieśmiało uznać, że wiem, na czym to mniej więcej polega. Krasowski nie wie, ale skoro nie wie, to nie powinien się zabierać za wsadzanie kija w to mrowisko albo ktoś powinien był mu wyjaśnić, dlaczego nie warto tego robić.
Ja wiem już na przykład, że porównywanie gości choćby Salonu24, nie mówiąc o jego stałych użytkownikach, z przypadkowym mięsem armatnim, które wypełnia fora typu Onet.pl, to jak porównywanie sonetów Petrarki do powieści Masłowskiej. Krasowski pisze, że zwykle „z wami” nie rozmawia. Z „wami”, czyli z kim? Z jakimś ~Waldkiem.S, który wylewa swoje frustracje na forum Wirtualnej Polski, czy z Pwilkinem, Free Your Mind albo Galopującym Majorem? Bo to taka różnica jak pomiędzy wiejskim murarzem a sir Normanem Fosterem. Albo Krasowski nie ma zielonego pojęcia, o czym w ogóle pisze, albo próbuje robić z nas kretynów, w wyjątkowo prymitywny sposób.
Druga sprawa: tekst Krasowskiego jest skrajnie emocjonalny. Na miejscu blogerów czułbym wielką satysfakcję, ponieważ i ten artykuł, i wcześniejszy Michalskiego pokazują, że owi blogerzy zaleźli ludziom z „Dziennika” za skórę. Być może wytykając im wady ich warsztatu, być może z innego powodu. Być może chodzi po prostu o to, że Krasowski nie może znieść, iż jakaś grupa ludzi (elita blogosfery), poważana i ceniona przez inną grupę (wyrobioną publiczność blogosfery), nie klęka na kolana przed jego gazetą i jej zawartością, a przeciwnie – ośmiela się wykazywać wady, niedociągnięcia i błędy. Te frustracje rednacza i jego popleczników wyglądają, z mojego punktu widzenia, po prostu dziecinnie. I jeszcze te groźby: i do ciebie może przyjść SMS od nas… „Jeśli zechcemy, każdego możemy ujawnić”. Wprost strach się bać! Choć ja raczej pękam ze śmiechu.
Ja etap frustracji przechodziłem, i to, mam wrażenie, znacznie łagodniej, jakieś dwa lata temu, co najmniej. Zaakceptowałem  w końcu istnienie grupy, wyjątkowo wnikliwie prześwietlającej moje pisanie, czasem zdarza mi się na tym prześwietlaniu skorzystać, często z ocenami się nie zgadzam, ale nie będę kontestował rzeczywistości, która jest, jaka jest. Miałem wybór: wytrzymać albo zwiać, jak zrobił to choćby Węglarczyk. Zwianie nie wchodziło w grę – bo przed kim bym zwiewał? Przed anonimowymi chamami? Zostałem i dziś bardzo się z tej decyzji cieszę.
Żeby było jasne: tak jak napisałem wiele miesięcy temu – i tu zdania nie zmieniam – uważam, że uczestnicy blogosfery mają zbyt wybujałe zdanie na swój temat. Ich faktyczna siła oddziaływania jest o wiele mniejsza, niż chcą sądzić i niezmiernie im daleko do siły blogosfery amerykańskiej. Nie spełnią się raczej wieszczenia niektórych z nich, że lada chwila wyślą tradycyjnych dziennikarzy na zieloną trawkę, a jeśli prasa ma problemy, to nie przez nich, ale przez kryzys.
To jednak nie zmienia postaci rzeczy, że blogosfera ma pewną siłę i pełni swego rodzaju rolę kontrolną wobec nas, dziennikarzy tradycyjnych mediów. Musiałbym jednak upaść na głowę, żeby przejmować się tym do takiego stopnia, do jakiego przejął się Krasowski wraz ze swoją gazetą.
Tkwi w tym zresztą wyraźny paradoks. Z jednej strony publicyści „Dziennika” w emocjonalnym tonie starają się pokazać wszystkich internautów jako zbiorowisko chamowatych gnojków, którym wydaje się, że są Bóg wie kim, a są nikim. Z drugiej poświęcają absurdalnie wielkie siły na wojowanie z jedną z blogerek i sporą grupą podobno nic nie znaczących jej zwolenników. Gdzie tu logika i konsekwencja?
Na koniec swojego tekstu Krasowski próbuje jeszcze bronić działań swojej gazety wobec Kataryny. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ma wątpliwości, że „Dziennik” przekroczył tutaj wszelkie granice (pomijam tu fakt bezczelnego posłużenia się przez „dziennikarkę” tej gazety moim tytułem jako straszakiem), wobec czego Krasowski lepiej by zrobił, gdyby tego wątku w ogóle nie poruszał, bo wyszło wyjątkowo żałośnie. Przy okazji można by zadać pytanie, jakie dotąd pojawiało się rzadko: czemu akurat Kataryna? Czemu to jej tożsamość „Dziennik” postanowił odkryć, a nie innych gwiazd Internetu? Wot, zagwozdka.
Jakie będą efekty tej afery? Nie wiem doprawdy, jakie cele stawiali sobie moi koledzy z „Dziennika”, ale przypuszczam, że skutki jednak im nie odpowiadają. Może tylko chwilowy wzrost klikalności Dziennika.pl jest tu jakąś korzyścią. Poza tym „Dziennikowi” udało się zniechęcić do siebie całkiem sporą grupę swoich potencjalnych czytelników – co konstatuję, widząc, jak w Salonie24 w jednym szeregu stają ludzie podzielający poglądy Kataryny i ich nie podzielający. Dawno już nikt tak nie zjednoczył tej społeczności w niechęci i złości wobec siebie samego.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak obserwowanie, jak ludzie z „Dziennika” ze złością tupią nóżkami, odkrywszy nagle, że istnieje sfera, która nie poddaje się ich wpływowi i śmie jeszcze protestować wobec ich działań. To po prostu dziecinada.
 
Przy okazji chcę wyrazić uznanie Jurkowi Jachowiczowi, którego jako jedynego spośród publicystów „Dziennika” było stać na stosunkowo wyraźne votum separatum.

 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka